Malbec pikarejski – Manos Negras Atrevida 2012

Wszystko zaczęło się jakieś dwie dekady temu – argentyński malbec wypłynął. W ekspresowym tempie zyskał status celebryty i stał się znany głównie z tego, że jest znany. Dla zaściankowego prowincjusza z dzikiej Pampy, który przez ostatnie 150 lat służył jako kompot do popijania asado, musiał to być nie lada szok kulturowy. Jego szturm na światowe salony przypominał w istocie egzotyczne entrée rosyjskiego niedźwiedzia, który ku uciesze gości pokazuje cyrkowe sztuczki. Panowie klepią się po wyfraczonych brzuchach, a damy trzęsą w rozbawieniu koafiurą. Był to rzecz jasna misiek odpowiednio wytresowany i – co ważniejsze – wykastrowany. Prowadzony na postronku nauczył się schlebiać powszechnym gustom i przymilać niczym kundelek. Zachwyty, gwiazdki i punkty różnych spektatorów, parkerów, rollandów i innych spekulantów zrobiły malbekowi dobrze na arenie międzynarodowej.

Zasady tresury były proste: zmiękczyć, utuczyć, uczesać, spiłować pazurki i ubrać w gruby czekoladowy kaftan bezpieczeństwa. Efektem były wina militarnie prymitywne, tęgie kolubryny, siarczyste kanonady, tarany podniebienia, zapychające kule armatnie, korpulentne wojaki Szwejki, pozbawione – niestety – prawdziwego charakteru i charyzmy. W głębi ducha były to pospolite misie fafisie, słodziutkie plastusie, potulne i stłamszone tygryski, skaczące z wywieszonym językiem i otumanione nagłą popularnością na rynku konsumentów, dla których malbec stał się z czasem synonimem hedonistycznej guilty pleasure. Choć trzeba przyznać, że była to hedone raczej w stylu Tinto Brassa niż Markiza de Sade.

Jak każde wino, które bezobciachowo sunie wazeliną i nachalnie pieści najniższe instynkty, malbec zaczął w końcu wzbudzać protekcjonalne uśmieszki i nonszalanckie wzruszenia ramion. Szybko trafił do jednego worka z włoskim primitivo, australijskim shirazem i portugalskim alentejo – win, które zamawia się wprawdzie z lekkim rumieńcem wstydu, ale później wszyscy i tak są zadowoleni.

W tej całej pogoni za sławą i popularnością malbec zatracił swój prawdziwy charakter, zapomniał się i wyparł w głęboką podświadomość swoje francuskie korzenie. W imię komercyjnego sukcesu zaprzedał swoją duszę Mefistofelesowi handlu i musiało sporo wina upłynąć, zanim się opamiętał i przypomniał sobie, kim naprawdę jest.

loki
Tom Hiddleston jako Loki w filmie Thor: Mroczny świat

Bo malbec autentyczny to rasowy łotr, taniczny zuchwalec i kwasowy wykidajło. Jego chropowata powierzchowność może z początku onieśmielać, ale kryje się za nią głębia charakteru, bezpretensjonalna szczodrość i francuski esprit. Ktoś przeczulony powie, że malbec to gbur, ale on po prostu się nie certoli, mówi, jak jest, nie owija w bawełnę i to właśnie ta bezpośredniość stanowi o jego charyzmie i atrakcyjności. W świecie wina malbec jest białym krukiem, ponieważ łączy w sobie zalety czysto intelektualne (à la pinot noir) z rozbuchaną sensualnością (à la grenache). Takie combo nie zdarza się często.

iago
Kenneth Branagh w roli Jagona w ekranizacji Otella (1995)

Kreśląc jego profil osobowościowy, przywołać można archetypiczną postać trickstera, którego arcyciekawym egzemplarzem jest Loki z mitologii skandynawskiej – bezczelny dare-devil, manipulator, bystry obserwator, cynik do szpiku kości i niezrównany intrygant. Na myśl przychodzi też szekspirowski Jago z tragedii Otello, przemyślny kombinator, wilk w owczej skórze, umysł kipiący zmysłowością i genialnym intelektem, żartowniś, klaun, sceptyk, śmiałek i morderca w jednym. Brzmi to prawie jak prototyp postaci Hannibala Lectera i chyba rzeczywiście coś w tym jest. Różnią ich właściwie tylko preferencje kulinarne, a poza tym obydwaj są wytrawnymi graczami, świetnymi strategami i trójwymiarowymi postaciami z całą głębią psychopatycznej osobowości.

Mads Mikkelsen jako dr Hannibal Lecter (NBC)

Gdyby ktoś pokusił się o powieść z malbekiem w roli głównej, byłaby to na pewno literatura z nurtu kultury niskiej, historia łotrzykowska, pełna czarnego humoru, kolokwialna, dialogowo dosadna, ale skrząca się inteligentnym dowcipem i grami słownymi, wciągająca, zaskakująca zwrotami akcji, komizmem sytuacyjnym i soczystą fabułą.

Taką powieść piszą dzisiaj swoimi winami przedstawiciele argentyńskiej nowej fali, którzy dostrzegają w malbeku znacznie więcej niż materiał na powidło i łatwy szmal. Doskonałym w swej ekspresji przykładem tej nowej fali jest Atrevida od Manos Negras. Nazwa wina wskazuje na zuchwalstwo, bezczelność, odwagę, buńczuczność – i dokładni taki jest ten malbec. W pierwszym niuchu i odruchu przywodzi na myśl rasowy Priorat lub hardy Bandol. Pachnie intensywnie bratkami i mokrą ziemią, a dodatkowo bardzo mocno kojarzy mi się z aromatem estońskiego likieru Vana Tallin, na bazie ciemnego rumu ze szczyptą goździków, kardamonu i gałki muszkatołowej. Wino ma mięsistą fakturę, dobry kwas i zażywne taniny efektownie spinające całość doznań. Beczka znajduje się absolutnie w tle, skutecznie przetworzona na ujawniające się z czasem nuty jałowca, umami i żywicy. Przyjemny, lekko ziemisty ekstrakt, bez przesady, ale też bez zbędnej ogłady świetnie dopełnia to wino, które – bez żadnego certolenia – mogę nazwać winem kompletnym.

atrevida

PS. Rocznik 2012 jest aktualnie w szczycie formy. Niewielki (7%) dodatek cabernet franc przydaje pikanterii i finezji.

Manos Negras Atrevida 2012
malbec (93%), cabernet franc (7%)
Mendoza / Altamira
gleby: kamieniste na podglebiu wapiennym
spontaniczna fermentacja na rdzennych drożdżach
12 m-cy w dębie francuskim (10% nowych beczek)
ABV: 13,9%

W mojej skali: 8/10

Importer: Vive le Vin
W Krakowie: Wine Spot, ul. Szczepańska 7

Źródło wina: zakup własny

Jedna myśl w temacie “Malbec pikarejski – Manos Negras Atrevida 2012

Dodaj komentarz